„W biznesie trzeba mieć swoje pięć minut”. Jak Wojciech Szczygieł zbudował sukces Drewpolu w Łabowej
Z Wojciechem Szczygłem rozmawia Jagienka Michalik
Zaczynał pan biznes po 1989 roku. To były czasy ustrojowej transformacji i prawdziwej eksplozji przedsiębiorczości. Ale przecież nie wszyscy mieli odwagę zacząć pracę na własny rachunek. Pan się na to zdecydował.
-Pewnie znaczącą rolę odegrał sposób, w jaki zostałem wychowany. Rodzice zawsze uczyli nas samodzielności i odpowiedzialności za to, co się robi. Obróbka drewna to była moja pasja. Dokładnie w 1989 roku ukończyłem szkołę stolarską i zostałem czeladnikiem. Zawsze marzyłem o swojej firmie.
Zanim zaczął pan prowadzić biznes samodzielnie, prowadził pan formę ze wspólnikiem.
-To była założona w 1992 roku spółka cywilna, która już wówczas działała pod nazwą Drewpol. Moim wspólnikiem był Jan Konstanty. On który zajmował się budowlanką, a ja robiłem drewniane okna i drzwi. Pięć lat później zdecydowałem, że założę własną działalność gospodarczą i zajmę się tylko stolarką. Nazwa firmy pozostała ta sama.
To były lata, kiedy większość przedsiębiorców zaczynała od produkcji garażowej. Pan też tak startował z samodzielnym biznesem?
-W moim przypadku było inaczej. Nadarzyła się okazja, bo w Łabowej splajtowała wtedy spółdzielnia Pionier, która prowadziła stolarnię. Na sprzedaż był wystawiony budynek o powierzchni blisko tysiąca metrów kwadratowych, razem z maszynami. Zdecydowałem, że to kupię. Tak więc startowałem z całkiem porządnym, jak na owe czasy, zapleczem.
Żeby to kupić i rozkręcić interes potrzebny był kapitał. Miał pan oszczędności czy też zdecydował się pan na zaciągnięcie kredytu w banku?
-Oszczędności nie miałem. Wziąłem w banku pożyczkę. To było blisko dziewięćset tysięcy złotych. Jak na tamte czasy, ogromna suma.
Wychodził pan z założenia, kto nie ryzykuje ten nie osiąga sukcesu?
-Byłem wtedy młody i nie dopuszczałem takiej myśli, że coś jest niemożliwe. Kiedy sobie coś zaplanowałem, starałem się to osiągnąć. Ale spłacenie takiego dużego kredytu i utrzymanie firmy kosztowało mnie wiele wyrzeczeń. Pracowało się wtedy po dwadzieścia godzin na dobę.
Miał pan zaplecze, miał pan maszyny, ale najtrudniejsze jest wchodzenie na rynek i zdobywanie klientów. Pamięta pan, jakie było pierwsze, większe zamówienie, które okazało się przełomem?
-Oczywiście, że pamiętam. Jeszcze kiedy prowadziłem biznes razem z moim wspólnikiem, na swojej drodze spotkałem właściciela warszawskiej firmy Piotra Szeląga, która budowała w Krynicy hotel Eris. Usłyszał, że jakiś młody człowiek zajmuje się nietypową stolarką. Przyjechał do mnie do Nawojowej, gdzie spółka Drewpol wynajmowała lokal. Już wtedy rozmawialiśmy ze wspólnikiem o tym, że on zajmie się tylko budowlanką, a ja stolarką. Piotr Szeląg powiedział mi, że potrzebuje kilkadziesiąt okien oraz trzy tysiące metrów kwadratowych drewnianej elewacji i zapytał czy bym się podjął zrobienia tego wszystkiego.
Od razu pan powiedział: biorę to?
Co powiedział Wojciecj Szczygieł i co było dalej… o tym można przeczytać w najnowszym, kwietniowym wydaniu miesięcznika „Sądeczanin” ([email protected])