Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 17 maja. Imieniny: Brunony, Sławomira, Wery
17/03/2024 - 16:00

Bitwa o handel za komuny. Sądecka gastronomia, czyli gdzie nie było podsłuchu

W rozpoczętej w 1947 roku na rozkaz rządu „bitwie o handel” pierwsze poszły na rzeź prywatne sklepy i sklepiki. Władze były bezwzględne: domiary, kary więzienia za „niewłaściwe ceny” (pięć lat), odebranie koncesji czy lokalu. W mojej rodzinie najbardziej podziwiano walkę o przetrwanie sklepiku pani Wydrzanki, które to zmagania poznałem, kupując tam jako dziecię nieosiągalne nigdzie indziej wielkie, płaskie, czerwone lizaki - pisze na lamach miesięcznika "Sądeczanin" nasz znakomity felietonista, Leszek Mazan.

Równocześnie z podobną pasją upaństwawiano knajpki (w tym sąsiadującą z Wydrzanką, znaną z piosenki „U Cudkowej” – ulubione miejsce spotkań strażaków), bary, restauracje, gospody - zamieniając je na „gospody ludowe”, czyli miejsca godziwego żywienia ludzi pracy”. „Niech żyje wielka, masowa, radosna, uprzejma, słoneczna i uśmiechnięta nawet do niedającego napiwku gościa gospoda, która zastąpi minioną, stanowiącą przytułek dla uprzywilejowanych snobów, niedostępną, upokarzającą obywatela – restaurację”. Kto to w 1949 roku napisał? Trudno uwierzyć: jeden z najbardziej nienawidzących komunizmu polskich pisarzy, przyszły autor „Złego”, Leopold Tyrmand...

Czytaj też Jedna w Fakro, druga u Wiśniowskiego. Jak dwie kobiety rządzą w Sączu, w męskim świecie

Mój teść, Albin Kościelny, przedwojenny kelner z krakowskiej luksusowej restauracji hotelu „Grand” (tego z „Zaklętych rewirów”) opowiadał mi o idiotyzmach „zbiorowego żywienia” lat powojennych, kiedy to wzorem (zawsze „niedoścignionym”) Kraju Rad chciano wszystko ujednolicić, pozbawić indywidualnych cech, udowodnić szacunek dla uciskanej do niedawna przez burżujów klasy robotniczej. Państwowe (lub spółdzielcze, co na jedno wychodzi) lokale gastronomiczne w całym kraju zmieniały nazwy, najczęściej na: „Popularna”, „Obywatelska”, Turystyczna”, „Kolejowa” etc. „Grand” mojego teścia przybrał dumną nazwę „Gospoda ludowa nr 1”. W całym kraju kelnerki miały nosić jednakowe chałaty, a obsługa lokalu, niezależnie od płci – takie samo ortopedyczne obuwie bez pięt.

To jeszcze jednak byłoby pół biedy. Do prawdziwej katastrofy doszło w styczniu 1950 roku, kiedy kelnerzy kilku tysięcy mniej lub bardziej eleganckich restauracji, kawiarni czy cukierni dowiedzieli się nagle, że nie będą już otrzymywać procentu za obsługę, i że nie wolno im przyjmować rzekomo upokarzających napiwków.

- Czyli - spytałem znajomego kelnera - tych nieprzyzwoicie małych?

- Eeee... tam, małych. Każdy grosz się liczy. Nie wolno nam w ogóle nic przyjmować. Wyjaśnienie było w gazetach, posłuchaj: „Rozporządzenie ma na celu ułatwienie ludziom pracy, korzystanie z usług zakładu zbiorowego żywienia i lepszą pracę tych zakładów. Nie będzie już gości lepszych i gorszych, obsługiwanych szybciej lub wolniej w zależności od zawartości portfela. Zaś kelner - przed wojną wyzyskiwany i niepewny, czy zarobi na życie – odtąd otrzymywał będzie stałą, zryczałtowaną pensję i będzie brał udział w przynoszącym zawsze autentyczną satysfakcję socjalistycznym współzawodnictwie pracy…”

- Rany boskie – wyszeptałem zbielałymi wargami. - A co na to kelnerzy?

- Broniliśmy się jak lwy. Strajk był wykluczony, groził więzieniem, ale były inne, skuteczne sposoby. My z – przepraszam za wyrażenie – Gospody Ludowej nr 1, zrównani nagle w pensjach z pracownikami stołówek zakładowych i najgorszych mordowni zaczęliśmy wymagać od gości natychmiastowego regulowania rachunku oddzielnie za każde kolejne danie. Za kawę, za przyniesione po pół godzinie ciastko, za podaną po 45 minutach wodę mineralną itd. Ciastka więdły na bufecie, czekolada na gorąco zamieniała się w chłodnik. Gość restauracyjny rezygnował najczęściej już przy zupie... Wygraliśmy, ale na długie lata staliśmy się chłopcami do bicia, jednym z niewielu zawodów, które w Polsce można było publicznie krytykować...

Czytaj też A mogła być śpiewaczką operową… Jak baba z sądeckich gór wymyśliła biznes znany na całą Polskę 

Nie wiem, jak wyglądała akcja protestacyjna w Nowym Sączu. Zapewne w mieście, gdzie wszyscy się znali jak łyse konie – i klienci, i personel - nikt idiotyzmu rządowego nie wziął na serio, wszystko zostało jak dawniej. W dodatku w latach 50. ubiegłego wieku wraz z rosnącą ilością turystów rosła sława sądeckiej gastronomii – nie tylko „w temacie jakości i wyboru potraw”, ale i wyglądu lokali oraz grzeczności personelu. W lokalu, w którym „kwitnie wielka plotka Ziemi Sądeckiej”, czyli w kawiarni Imperial, szeptano, że w kilku lokalach Krynicy i Sącza (a już na pewno w restauracji Imperial i w krynickim Cichym Kąciku) widziano samego premiera Cyrankiewicza, zaś z jego twarzy - relato refero - „biło motywowane m.in. istnieniem naszej znakomitej gastronomii poparcie dla idei Eksperymentu Sądeckiego”.

Jeśli tak, to należałoby (o czym jestem głęboko przekonany) dopisać do listy twórców i realizatorów sławnego Eksperymentu – na jednym z pierwszych miejsc - dyrektora (w latach 1957-1976) Nowosądeckich Zakładów Gastronomicznych, Józefa Nodzyńskiego. Tego, który zakwestionował niemożliwą wydawałoby się do obalenia prawdę rosyjskiego komunistycznego poety Majakowskiego, że „na upaństwowieniu najgorzej wyszła poezja i gastronomia”.

Moje przygody z sądecką gastronomią lat sześćdziesiątych nie uprawniają do jakichkolwiek złośliwości, ale bez tego ten felieton byłby jak indyk bez soli. A więc: na otwarciu restauracji Panorama posadzony w bocznej sali dziennikarz „Gazety Krakowskiej” Janusz Koszyk spytał młodego kelnera: - Niech pan powie, ale szczerze, czy w tej sali jest podsłuch? – Nie, w tej go nie ma – odparł z uśmiechem młody pracownik gastronomii.

I jeszcze jedna scenka. W Gródku nad Dunajcem, kiedy jeszcze nazywał się on Kobyle-Gródek, istniała restauracja Tarasowa (bywalcy mówili Stara Sowa, jako że kierowniczką była skądinąd urodziwa Barbara Sowa. W owej Tarasowej w sezonie koncertował zespół Jurka Ruchały, który zawsze kończył występ słowami: - A teraz, proszę państwa, rozpoczynamy koncert życzeń... Serdeczna Matko, opiekunko ludzi... zanucił, po czym kontynuował: - Dla cudownej pani Ewy z Krosna od stolika czwartego melodia: „I fy my love in Portoifino”, co się tłumaczy: „Zakochałem się w Kobyle Gródku”.

Dopiero kilka lat później koncertu w Tarasowej słuchał Wojciech Młynarski. Co było dalej, wiadomo... (Leszek Mazan) fot. fotopolska-eu

Felieton Leszka Mazana  można przeczytać w internetowym wydaniu miesięcznika „Sądeczanin” KLIKNIJ  TUTAJ  oraz w  tradycyjnym, papierowym wydaniu periodyku

O czym jeszcze piszemy w marcowym wydaniu naszego periodyku?  Można o tym przeczytać w artykule Sądecczyzna jest kobietą sukcesu. Ukazał się marcowy numer miesięcznika „Sądeczanin” z prawdziwą niespodzianką 

Gdzie można kupić  miesięcznik "Sądeczanin"?

Nowy Sącz

  • Księgarnia-Antykwariat BESTSELLER, Nowy Sącz, ul. Sobieskiego 1
  • Firma Handlowa DANEK, Nowy Sącz, ul. Barbackiego 45
  • MUSICBAN, Nowy Sącz, ul. Barbackiego 15
  • Kiosk wielobranżowy, Nowy Sącz, ul. Jagiellońska 23
  • Spółdzielnia Ogrodnicza Ziemi Sądeckiego, Nowy Sącz, ul. Chopina 10
  • Sklep Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej, Nowy Sącz, ul. Sobieskiego 22
  • ADeeM – Dariusz Migacz, ul. Lwowska 66A, Nowy Sącz

Poza miastem

  • Kamianna: Pasieka Barć Kamianna, Kamianna 17 (gmina Łabowa)
  • Brzezna: Sklep spożywczo-przemysłowy BEATRICZE, Brzezna (gmina Podegrodzie)
  • Łącko: Firma Handlowa PASOŃ, Łącko 214
  • Grybów: SHP SKŁADNICA GRYBÓW, ul, Rynek 1, Grybów
  • Stary Sącz: Kiosk TRAFIKA, ul. Rynek 12, Stary Sącz
  • Łacko: QSi Sport Leszek Pasoń

Przypominamy o ofercie prenumeraty naszego miesięcznika, którą można rozpocząć w dowolnym momencie. Po wykupieniu prenumeraty "Sądeczanina" co miesiąc na wskazany adres będziemy wysyłać za pośrednictwem poczty najnowsze wydanie periodyku. Więcej informacji: Bogusława Berdychowska - tel. 18 475 16 26, mail: [email protected]







Dziękujemy za przesłanie błędu