Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 18 maja. Imieniny: Alicji, Edwina, Eryka
19/02/2023 - 19:55

Komu na Sądecczyźnie zależy na powrocie "podhalańczyków". A komu nie

W roku 2019 z ust Ministra Obrony Narodowej i wicepremier rządu Rzeczypospolitej Polskiej padła jasna deklaracja: batalion piechoty góralskiej, odwołujący się do tradycji podhalańskiej wróci do Nowego Sącza. Dlaczego do tej pory na Sądecczyźnie nie stacjonuje jednosta wojska rozmawiamy z Zygmuntem Berdychowskim, honorowym prezesem SKT 'Sądeczanin".

 Jako pomysłodawca powrotu "podhalańczyków" na Sądecczyznę już wtedy zapowiadał pan, że przed nami długa droga do realizacji tej zapowiedzi. Minęły już jednak niemal cztery lata. W jakim punkcie, pańskim zdaniem,  jesteśmy?
- Frustrujące jest to, że w cztery lata po tym, jak Minister Obrony Narodowej przekazał informację o podjęciu decyzji o powrocie podhalańczyków do Nowego Sącza, Sądeczanie wciąż się zastanawiają, czy ta obietnica w ogóle zostanie zrealizowana. Nic dziwnego, że kilka dni temu, Jerzy Giza, jeden z wybitnych Sądeczan, człowiek, któremu Sądecczyzna niewątpliwie zawdzięcza powrót do idei sądeckiego wojska, zaapelował do posłów, by wreszcie podjęli jakieś konkretne działania.

Zdumiewające z kolei jest, że Sądecczyzna, która jest z jednej strony reprezentowana w samorządzie regionu przez marszałka Witolda Kozłowskiego, a z drugiej  strony ma licznych parlamentarzystów, nie może liczyć na ich rzeczywiste, a nie pozorowane ich zaangażowanie. Choć przed czterema laty podjęta już została decyzja, chociaż mamy naszych reprezentantów zajmujących tak eksponowane i ważne stanowiska, to ciągle rozmawiamy, czy „podhalańczycy” wrócą, czy nie.

W rozmowach na ten temat częściej już słychać powątpiewanie, częściej słychać niewiarę. A podczas uroczystości w kancelarii prezesa rady ministrów w 2019 roku był optymizm i pewność, że jesteśmy świadkami historycznego dla Sądecczyzny momentu.

Podpisywaniu umowy kupna przez wojsko ziemi w Wojnarowej asystowało wielu polityków i samorządowców. Potem byli obecni na kilku spotkaniach, które, jak zapewniali, miały nas zbliżyć do powrotu wojska. Mydlili nam oczy?
- Zebraliśmy ponad trzydzieści tysięcy podpisów pod apelem o powrót „podhalańczyków”. Ale to był tylko pierwszy krok. Kolejne należały już do naszych przedstawicieli. I choć minęły cztery lata, te kolejne kroki, z wyjątkiem zakupu nieruchomości, co niczego jeszcze nie przesądza, nie zostały zrobione. Poseł Patryk Wicher mówi, że widział już makiety tej jednostki. Po czterech latach to nie dziwi, bo skoro  nie są podejmowane żadne decyzje, to przynajmniej  tworzone są kolejne makiety, które mają zapewnić Sądeczan, że w przyszłości coś się wydarzy. Naturalnie, o ile
nie zmieni się władza, czy też nie nastąpią jakieś inne wydarzenia, które doprowadzą do podjęcia decyzji, że wojsko w końcu nie zostanie ulokowane w Wojnarowej.

Jednym słowem mamy do czynienia ze sporą naiwnością i brakiem determinacji u ludzi, którzy powinni zabiegać, by podjęta decyzja została zrealizowana. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że wszyscy ościenni politycy i samorządowcy rozglądają się za sposobem, by to na ich terenie pojawiło się wojsko. A nasz poseł mówi, że widział makietę, że wszystko toczy się w dobrym kierunku… Szkoda tylko, że toczy się tak już cztery lata i ciągle jesteśmy dopiero po zrobieniu pierwszego kroku.

Marszałek Witold Kozłowski nie widzi żadnych przeszkód w podjęciu decyzji o wyprowadzeniu wartej kilkadziesiąt milionów złotych inwestycji spod Nowego Sącza na Podhale i przekazaniu tam ogromnych pieniędzy na realizację inwestycji na nie swojej nieruchomości i w nie swoim budynku. Wszelkie zastrzeżenia wobec tak kontrowersyjnej decyzji marszałek oddala i działa bardzo szybko. Ten sam marszałek nie jest w stanie podpisać porozumienia z powiatem sądeckim żeby przebudować drogi konieczne do szybkiej realizacji tego, co ma być fundamentem obecności podhalańczyków na Ziemi Sądeckiej.

Odnoszę wrażenie, że wtedy, gdy można wypinać pierś po ordery, to poseł, czy marszałek ustawiają się w pierwszym szeregu i mówią: to my doprowadziliśmy do szczęśliwego finału. Ale mijają cztery lata i tego szczęśliwego finału nie ma. Dlaczego? Bo nikt nic w tym zakresie nie robi., są tylko działania pozorowane.

Słyszymy tylko kolejne zapewnienia, czekamy miesiąc, dwa i nadal nic się nie dzieje…
- Tym bardziej dziwi mnie postawa lokalnego samorządu w gminie Korzenna. Czytałem uważnie wywiad z wójtem gminy i jestem zdumiony, gdy wójt mówi,  ze nie ma miliona złotych na przeniesienie drogi, która pozwoliłaby na przyspieszenie realizacji inwestycji przez wojsko w Wojnarowej. Zastanawiam się jak to możliwe, że gmina z budżetem na kilkadziesiąt milionów nie potrafi wygospodarować jednego miliona, by możliwa była realizacja tam inwestycji na ponad miliard złotych, która zupełnie zmieni oblicze gminy Korzenna. To taka niewiara, zarówno w przypadku wójta jak marszałka, w to, że swoimi działaniami mogą doprowadzić do finału wielką ideę, osiągnąć wielki sukces.

To przypomina już prawie historię „sądeczanki”…
- Tu i tu jesteśmy świadkami poszukiwania sposobu, by ktoś inny dla Sądeczan coś załatwił. Marszałek Kozłowski, zaraz po objęciu urzędu, zaangażował się w akcję na rzecz wytyczenia korytarza transportowego dla „sądeczanki”. Marszałek ma przed sobą już ostatni rok swego urzędowania, a tego korytarza wciąż brak. Widać zawsze tam, gdzie pojawiają się problemy, brakuje mu determinacji, odwagi i stanowczości.

Decyzja o powrocie wojska była możliwa dzięki 30 tysiącom podpisów pod apelem w tej sprawie, jak również wyjątkowej jednomyślności samorządów całego regionu, w tym sejmiku Małopolski, które podejmowały uchwały ze wsparciem. Dlaczego samorządowcy nie pilnują tego, do czego się zobowiązali? Czemu zapomniały o tym media, z wyjątkiem Sądeczanin.info? Czy o powrót wojska upomina się już tylko SKT "Sądeczanin"?
- Z jednej strony to brak wspomnianej determinacji, by walczyć o ważne dla naszego regionu rozstrzygnięcia. Ten brak determinacji widoczny jest przy „sądeczance”, wojsku, czy inicjatywie oczyszczenia Jeziora Rożnowskiego. Brak wiary w to, że własnymi siłami możemy skłonić innych, żeby zgodzili się na ważne dla nas postulaty.

Politycy, o których wspomniałem, uważają, że ich rola sprowadza się z jednej strony do tego, by mówić, demonstrować, ale nie do tego, żeby odpowiadać za konkretne efekty działań, na jakie mieszkańcy Sądecczyzny czekają. Z drugiej strony boją się swoich partyjnych przełożonych i dlatego nic nie potrafią. Jeżeli marszałek, poseł, wójt, będą reprezentowali taką postawę jak obecnie, to wojska nie będzie. Bo bez wiary, że można to osiągnąć, nic się nie uda. A jeżeli oni w to nie wierzą, myślą, że to coś odległego, co przekracza ich możliwości, to jak mogą cokolwiek osiągnąć…

To kompletnie bez sensu, że w urzędzie marszałkowskim hucznie podpisuje się umowę na zakup nieruchomości dla wojska, a do tej pory województwo nie przygotowało żadnych propozycji, by konieczne inwestycje drogowe zostały zrealizowane. Jeśli marszałek Kozłowski będzie tak postępować, to rzeczywiście wszystko przegramy. Przegramy, bo mamy takich przedstawicieli, którzy nie dorośli do zadań, które przychodzi im realizować. Jeżeli decyzji nie podejmie się teraz, to za chwilę okaże się, że tych wielkich pieniędzy już dla nas zabraknie. I okaże się, że „podhalańczycy” wylądują gdzie indziej, choćby na terenie Podkarpacia.

Czy, mimo wszystko, widzi pan jeszcze szanse, by podhalańczycy wrócili na Sądecczyznę?
- Ależ jak najbardziej, tak. Ale wszystko zależy od nas, od sądeczan. Dla mnie jest oczywiste, że dopóki nie została jeszcze podjęta ostateczna decyzja o zlokalizowaniu batalionu podhalańczyków gdzie indziej, trzeba jeszcze o to walczyć. Nic nie zostało jeszcze trwale przesądzone. I wciąż musimy zabiegać o zrealizowanie tej publicznie złożonej obietnicy. Rozmawiał ([email protected]). Fot. SKS







Dziękujemy za przesłanie błędu